Polska Izba Wydawców prasy dołączyła do protestu przeciwko porozumieniu, jakie Komisja Europejska chce zawrzeć z amerykańskim gigantem internetowym – Google. Dołączyła tym samym do ponad 30 europejskich stowarzyszeń, które również wystosowali taki apel. Według IWP Google sam ma świadomość tego co robi, co już wielokrotnie udowodnił – We Francji, w ramach porozumienia z rządem Google zapłacił 65 mln euro na rzecz wszystkich producentów treści, aby ułatwić wydawcom
dostosowanie się do świata cyfrowego.
– Google ma obecnie 90% rynku jeżeli chodzi o wyszukiwarki i stosowane przez niego praktyki, polegające na preferencyjnym traktowaniu swoich serwisów są typowo monopolistyczne – mówi mecenas Jacek Wojtaś z IWP. – Jeżeli Google, jako firma komercyjna i prywatna, daje takie pieniądze, to przyznaje się do tego, że korzystanie z tych treści ma wielką wartość – dodaje Wojtaś.
Powszechny protest wydawców już przyniósł skutek – rzecznik prasowy komisarza Joaquína Almunii poinformował, że ugoda nie zostanie przyjęta w wersji, która wstępnie została zaakceptowana. Amerykański gigant ma przygotować inną propozycję, która będzie spełniała wymogi konkurencyjności.
Dość monopolu Google?
Przypomnijmy: w 2010 roku rozpoczęło się postępowanie Komisji Europejskiej przeciwko firmie Google. Chodziło m.in. o preferencyjne traktowanie linków do stron własnych biznesów giganta, które wyświetlały się w wynikach wyszukiwania wyżej niż strony konkurencyjnych firm. Działo się to niezależnie od dostosowania strony do „neutralnych” algorytmów wyszukiwarki.
Google zaproponowało 3 rozwiązania, z których jedno zostało uznane za możliwe do przyjęcia przez komisarza Joaquína Almunię, odpowiedzialnego za politykę konkurencji. Polegałoby na wyświetlaniu wyników wyszukiwania w dwóch równoległych kolumnach, z których lewa zawierałaby linki do serwisów związanych z gigantem, druga – pozostałe wyniki. Jednak badania pokazały, że nie rozwiązuje to problemu – strony Google’a i tak znajdują się w miejscach, które użytkownik kliknie chętniej niż pozostałe.
– Obecność w wyszukiwarkach jest dziś miarą konkurencyjności – mówi Bogusław Półtorak, redaktor naczelny Bankier.pl. – W takiej sytuacji konieczna jest bezwzględna transparentność zasad jej świadczenia przez podmiot oferujący, szczególnie mający naturalną pozycję dominującą. W innym wypadku pojawiają się uzasadnione obawy o monopolizację rynku i zahamowanie oddziaływania czynników równowagi gospodarczej. – dodaje.
Jak takie, a nie inne „zachowanie się” wyszukiwarki tłumaczy Google?
– Zbudowaliśmy Google dla użytkowników, nie dla stron – brzmi tytuł wpisu, który pojawił się na europejskim blogu firmy. Eric Schmidt wyjaśnia w nim, że chodzi o jak największą wygodę dla użytkownika. Jeśli ten chce znaleźć konkretny produkt, otrzymuje od razu stronę z ofertą, a nie link kierujący do następnej wyszukiwarki, gdzie trzeba ponowić zapytanie. Podobnie, jeśli użytkownik szuka najbliższej apteki, bardziej pomocne będą dla niego mapy Google’a zintegrowane z wyszukiwarką, a nie linki do stron.
Jednocześnie Schmidt twierdzi, że rola Google’a jest w mediach przeceniana i nie do końca służy on za bramę internetu. Jako przykład podaje serwisy informacyjne, których adresy użytkownicy wpisują samodzielnie (Bild, Le Monde i Financial Times mają, zgodnie z twierdzeniem autora, jedynie 15-procentowy ruch z Google’a). Twierdzi też, że chcąc dokonać zakupu konkretnego produktu częściej skorzystamy z Amazona niż z wyszukiwarki giganta. Na koniec udowadnia swoje twierdzenia informacją, że najczęściej popularną aplikacją mobilną ściąganą z internetu nie jest żaden program Google’a, a Facebook Messenger.
– W ostatecznym rozrachunku to zachwianie równowagi odczujemy, tak, jak przy każdym innym monopolu – wyższych kosztach towarów i usług – mówi Bogusław Półtorak.