Jeśli marzy Wam się prawdziwa zima i z niecierpliwością wyglądacie śniegu, zastanawiając się gdzie on jest i kiedy się pojawi, to włączcie te seriale. Tam wszystko znajdziecie. Zachwycicie się białym puchem, poczujcie mroźny klimat i w domowym cieple przenieście się do fascynujących krain skutych lodem. Piękna, prawdziwa zima i mroczne tajemnice to jest to.
Poznajcie moje „podium” – top 3 zimowe seriale, które idealnie sprawdzą do oglądania w najbliższym czasie. Najpierw Was zmrożą (i zastygniecie – niczym lodowe figury – przed ekranem, nie mogąc się oderwać aż do ostatniego odcinka), a potem roztopią się Wasze serca – z miłości do tych historii czy bohaterów. Choć wcale nie będzie romantycznie, no może trochę, jednak powieje mrozem i mrocznymi tajemnicami. No, ale chociaż w taki sposób przypomnimy sobie czym jest śnieg i poczujemy zimową aurę.
Oglądajcie to koniecznie pod ciepłym kocem, z kubkiem gorącego napoju, bo te serialowe klimaty i burze śnieżne sprawią, że naprawdę poczujecie dreszcze!
„Trapped”/ „W pułapce” (1 i 2 sezon)
Serial kryminalny, w powolnym stylu skandynawskim, pokazujący nam piękną oraz dziką Islandię – krainę lodu, gdzie pośród kry… wyłowiono ludzkie ciało bez głowy. Trochę dosadnie zaczęłam, ale od razu spotykamy się ze zbrodnią, która poruszy małe górskie miasteczko i społeczność hodowców owiec, gdzie dotąd najgroźniejszym wydarzeniem były spadające lawiny śnieżne. Teraz jest jeszcze trup. Jego pojawienie się spowoduje lawinę wydarzeń – cofniemy się do przeszłości i pewnego pożaru, poznamy tajemnice emigrantów i prześledzimy kto i dlaczego przypłynął na wielkim promie oraz jakie sekrety skrywają mieszkańcy. Sprawą zajmują się lokalni policjanci – trio, którego nie sposób nie polubić. Jedyny problem można mieć z imionami bohaterów, oczywiście w języku islandzkim, których przewija się bardzo dużo. W przypadku nordyckich nazw, trudnych w wymowie, nie sposób jest spamiętać wszystkich. Z początku to trochę utrudnia odbiór, ale spokojnie, przy drugim sezonie już pamiętamy, że np. córka głównego śledczego ma na imię Þórhildur, a jego zawodowa partnerka, badająca sprawę, ma na nazwisko Kristjánsdóttir.
Serial wciąga od pierwszych minut, a nawet od czołówki, która jest piękna. Jak przy większości seriali korzystam z opcji pominięcia wstępów, tak tutaj zawsze się nim zachwycałam. Muzyka, zdjęcia, obraz islandzkiej natury w połączeniu z mapą… ludzkiego ciała i obrazem zbrodni pozostaje w pamięci na długo, jak taki artystyczny performance. Do tego sama Islandia i ten klimat – aż chce się spakować plecaki i ruszyć w tamtym kierunku podróż. A na razie, w okresie, gdy nie oddalamy się za daleko od domu – pozostaje nam obejrzeć ten serial. Naprawdę dobry, nastrojowy kryminał opowiedziany w spokojnej (choć nie nużącej) narracji, gdzie napięcie buduje się powoli i stopniowo. Druga część to już inna sprawa o podłożu polityczno-ekologicznym, ale nie zabraknie tam wielu wątków, w tym też polskich akcentów.
Serial znajduje się na platformie Netflix – dostępnej jako dodatkowa usługa w pakietach z telewizją w Orange Love.
„Wataha” (3 sezony)
To jest jeden z najlepszych polskich seriali, bezapelacyjny lider zeszłorocznego zestawienia oglądalności w HBO i HBO GO. Tak jak niektórzy mówią, że marzą, by rzucić wszystko i udać się w Bieszczady, tak dzięki tej produkcji przeniesiemy się właśnie w te obszary polskich gór i lasów. Temat jest dodatkowo ciekawy, bo opowiada o pracy straży granicznej, która musi zmierzyć się z przemytnikami, przestępstwami czy zabójstwami. Tak jak o lekarzach, policjantach, żołnierzach, prawnikach czy detektywach powstawało już wiele filmów, tak tu jest coś nowego, innego, fascynującego. Do tego mamy barwne, świetnie zagrane postaci, rodzime krajobrazy (przenosimy się teraz w zaśnieżone góry – marzenie!), a także frajdę z odkrywania tajników nieznanego i niebezpiecznego zawodu. Oglądamy to zza różnych granic – polskiej, słowackiej, ukraińskiej – obserwując odmiennych bohaterów – pracowników różnego szczebla, ich rodziny, lokalnych gangsterów, przedsiębiorców, obcokrajowców czy nielegalnych imigrantów próbujących wkroczyć na teren naszego kraju.
W pierwszej części „Watahy” udajemy się na imprezę straży granicznej, gdzie w leśniczówce kilkoro pracowników wspólnie świętuje. Gdy jeden z nich wychodzi na moment na dwór i otrzymuje podejrzanego smsa, w tym samym czasie w budynku dochodzi do wybuchu. Giną wszyscy, będący w środku. Ocalałym jest Wiktor Rebrow (Leszek Lichota), który w zamachu traci swoich przyjaciół i ukochaną dziewczynę. Podejrzenia spadają jednak na tego, który przeżył. Dlaczego on i tylko on? Rebrow musi udowodnić swoją niewinność, wyjaśnić co się stało i znaleźć, a może nawet ukarać sprawców. Nie będzie to łatwe, gdy po piętach depcze mu ambitna warszawska prokurator Iga Dobosz (Aleksandra Popławska). Nikt jednak nie zna tak Bieszczad, ich szlaków i tajemnic, jak Rebrow. A po drodze odkryje wielki przekręt na międzynarodową skalę, co sprawi, że wszystko jeszcze bardziej się skomplikuje…
„Ku jezioru” (1 sezon)
Nie ma chyba serialu, który jest bardziej na czasie, niż ten. Zima i dziwny wirus, która nagle dziesiątkuje Rosję. Rozpoczyna się tajemnicza pandemia, błyskawicznie rozprzestrzeniająca się, której ofiary zarażają się przez kontakt ze sobą, a na skutek choroby umierają. Brzmi znajomo? Tu jednak twórcy poszli o krok dalej. Chorzy z czasem zaczynają przypominać zombie (choć w przeciwieństwie do nich są śmiertelni), a świat wygląda coraz bardziej jak po postapokaliptycznej zagładzie. Ludzie uciekają z Moskwy i okolic, by oddalić się od szerzącej się zarazy, a policja chce blokować masowe wysiedlenia i tłumić zamieszki. Ludziom brakuje jedzenia, oszczędności, lekarstw. Zaczyna się panika i chaos – jest więc coraz więcej napadów, zabójstw i chorych. Bohaterowie – dwie rodziny żyjące po sąsiedzku, postanawiają razem uciec ku tytułowemu jezioru, gdzie pośród lasów i pustkowia znajduje się domek seniora rodu. To jedyna szansa na schronienie i odcięcie się od cywilizacji, ale żeby tam dotrzeć, czeka ich trudna droga przez ośnieżone lasy, zamarznięte wody i opustoszałe (czy aby na pewno?) wsie. Taki wyścig, by przetrwać.
Jest tu bardzo „rosyjsko”. Zarówno patrząc na otoczenie, krajobrazy – wyglądające niczym tereny Syberii, jak i na ludzką mentalność i charakterystyczny typ kinematografii. Jest ona inna niż typowo europejska czy amerykańska. Kto nie miał styczności z rosyjskimi filmami – polecam, jako wręcz ciekawostkę kulturową, a kto widział już kilka takich produkcji, ten wie, czego można się mniej więcej spodziewać. Choć może być i tak nieprzewidywalnie. Serial odważnie mówi o tematach tabu, bywają sceny przaśne, przerysowane, mocno zakrapiane bimbrem, pokazujące brutalność w bardzo realistyczny sposób. A część bohaterów to nowobogackie cwaniaki ubrane w futra, złoto i z kałasznikowami w dłoniach. Mimo to w zepsutym i zarażonym świecie, znajdzie się miejsce też na odrobinę miłości czy subtelności, dobrą muzykę i zachwycające zdjęcia.
„Ku jezioru” jest serialową mieszanką wybuchową (dramat, horror, fantastyka apokaliptyczna i postapo) – trochę takim koktajlem Mołotowa i nieraz, za sprawą pomysłów twórców czujemy, że nasz mózg może eksplodować… Ale to dodaje temu obrazowi kolorytu, pikanterii i tego, że jak już weszliśmy w ten śnieżny leśny survival, to nie chcemy z niego wyjść. Jak zahipnotyzowani podążamy coraz dalej, mimo mrozów czy lęku. Jesteśmy zaintrygowani tym, co znajduje się nad tytułowym jeziorem. Co tam będzie?
Dodamy jeszcze tylko, że po jednym sezonie jest spora szansa, że Netflix szykuje ciąg dalszy swojej oryginalnej, rosyjskiej produkcji.