Gdy 13 sierpnia 1920 r. radiotelegrafiści ze sztabu radzieckiej XVI Armii nacierającej na Warszawę dostają rozkaz wysłania depeszy do sztabów podległych dywizji nie mają pojęcia, że za chwilę przypieczętują los swoich oddziałów. Spokojnie wysyłają szyfrogram, który zawiera rozkazy szczegółowo określające cele ofensywy, z podaniem kierunków natarć czy zadań zwiadowczych. Chwilę później depeszę odbierają czuwający na nasłuchu radiowym polscy łącznościowcy.
Szyfrogram trafia do kryptologów z Wydziału II Sekcji Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego. Rusza walka z czasem.
– Możecie sobie wyobrazić, z jakim napięciem zabraliśmy się do roboty. Szczęśliwie w niespełna godzinę szyfr zaczął się rozwiązywać. Jeszcze depesza ta nie była w pełni odczytana, gdy już wiedzieliśmy z fragmentów, że jest to wielki rozkaz o decydującym natarciu na samą Warszawę – opowie później porucznik Jan Kowalewski, dowódca Oddziału II.
Polacy zyskali wiedzę, która pozwoliła precyzyjnie zaplanować bitwę i całkowicie zaskoczyć Rosjan.
Nocny dyżur
Wszystko zaczęło się jednak rok wcześniej. W sierpniu 1919 r. porucznik Jan Kowalewski odczytał pierwszą radziecką depeszę. Zrobił to przez czysty przypadek, a właściwie przez wesele panny Sroczanki. W dzień ślubu jej bratu przypadł nocny dyżur w telegrafie warszawskim. Oficer szukał zastępcy i znalazł Jana Kowalewskiego, do niedawna szefa wywiadu 4. dywizji gen. Lucjana Żeligowskiego, która dwa miesiące wcześniej wróciła z Rosji. Traf chciał, że Kowalewski miał talent lingwistyczny, doskonale znał francuski, niemiecki, rosyjski i ukraiński. Wspomnianą noc na dyżurze spędził na tłumaczeniu jawnych telegramów. Gdy skończył, z nudów zaczął rozwiązywać zaszyfrowaną rosyjską depeszę. Uznał, że w szyfrogramie musi się znaleźć słowo „diwizia”. W tym trzysylabowym słowie każda druga litera to „i”. Wyciągnął swój grzebień, wyłamał w nim zęby i przesuwając po tekście każdą literę zamieniał na dwie cyfry, szukając takiej sekwencji, by w wyłamanych zębach pojawiły się dokładnie takie same trzy grupy cyfr. Gdy odnalazł to słowo zwrócił uwagę, że telegram był wysłany z Odessy, która w języku ukraińskim zapisywana jest przez jedno „s”, a w rosyjskim przez dwa. Następnie szukał takiego miejsca, gdzie jest dokładnie zdublowany fragment. W innym miejscu sprawdził, że dowódca, który wysyłał ten telegram, raz został podpisany szyfrem, a gdzie indziej tekstem jawnym. To dało dodatkowe wskazówki. Dzięki temu w ciągu nocy rozszyfrował 50 proc. liter.
Był to początek rewolucji w polskim wojsku. Powołano biuro szyfrów w sztabie głównym a porucznik Jan Kowalewski został jego dowódcą. W pracy kryptologicznej pomagali mu wybitni matematycy, profesorowie: Stanisław Leśniewski, Stefan Mazurkiewicz i Wacław Sierpiński. Zorganizowano całą strukturę sieci nasłuchu radiowego, biura szyfrów w sztabie generalnym w Warszawie oraz komórki kryptograficzne w dowództwach na froncie. Chodziło o to, by maksymalnie skrócić czas od przejęcia depeszy do wykorzystania w bezpośrednim działaniu na froncie.
Polacy słuchają radia
Powstał świetnie działający system. Od sierpnia 1919 r. do października 1920 r. Polacy przejęli i rozszyfrowali klika tysięcy radzieckich depesz radiowych. Tylko w lipcu 1920 r. kryptolodzy odszyfrowali 410 depesz radiowych od Michaiła Tuchaczewskiego, dowódcy Frontu Północnego, Lwa Trockiego, sowieckiego komisarza wojny, dowódców poszczególnych armii i ich sztabów, np. dowódcy IV armii – Jewgienija Siergiejewa, dowódcy armii konnej – Siemiona Budionnego czy dowódcy 3 korpusu kawalerii Gaja. W efekcie niemal każda decyzja polskich sztabów była oparta na informacjach z komórek radiowywiadu.
Przed Bitwą Warszawską Polacy znali dokładnie rozmieszczenie, liczebność i zamiary nieprzyjaciela. Liczbę wojsk bolszewickich szacowano na około 277 tysięcy żołnierzy. Znając siły Rosjan naczelne dowództwo WP mogło rzucić do walki mniejsze siły. Do działań obronnych skierowano 15 dywizji piechoty – około 115 tysięcy żołnierzy. A duża grupa wojsk została skoncentrowana do kontruderzenia. Sowieci tuż przed bitwą, od 12 sierpnia zaczęli stosować nowy szyfr o nazwie „Rewolucja”. Nawet nie dopuszczono myśli, że Polacy mogliby go złamać. Tymczasem złamanie go zajęło porucznikowi Kowalewskiemu i jego ludziom zaledwie kilka godzin. Podczas bitwy warszawskiej rozszyfrowywano co najmniej 15 depesz dziennie. Biuro szyfrów pracowało dwadzieścia cztery godziny na dobę a marszałek Józef Piłsudski chciał, aby ważniejsze szyfrogramy przekazywano mu przez telefon bezpośrednio do Belwederu.
Bitwa warszawska w eterze
Armia Czerwona całą swą łączność opierała na wymianie szyfrowanych informacji przez radio. Rosjanie nie mieli pojęcia, że Polacy złamali ich szyfry. Nie uwierzyli w to nawet po II wojnie światowej, gdy zyskali dostęp do polskich archiwów. Tymczasem w czasie bitwy warszawskiej rosyjskie radiostacje nie nadążały za swoimi sztabami, odległości między poszczególnymi radiostacjami były rozciągnięte do granic możliwości i wypadnięcie jednego ogniwa stwarzało ryzyko utraty możliwości dowodzenia. Takim ogniwem okazała się utrata radiostacji IV Armii w Ciechanowie, zajętej w czasie lokalnego wypadu polskiej kawalerii. Ten epizod rozerwał łączność IV Armii, sparaliżował jej sztab i wyłączył ją z głównego nurtu bitwy warszawskiej.
Wkrótce polskim łącznościowcom udało się całkowicie sparaliżować komunikację pomiędzy poszczególnymi radzieckimi dowództwami. Od 17 sierpnia polskie radiostacje rozpoczęły operację zagłuszania rosyjskich sieci radiowych nadawaniem m.in. Ewangelii św. Jana. Prowadzone przez 36 godzin non stop zagłuszanie sparaliżowało sowiecką łączność radiową, uniemożliwiając dostarczenie rozkazów, dowodzenie i koordynację odwrotu. W efekcie radziecki głównodowodzący Michaił Tuchaczewski o polskiej kontrofensywie znad Wieprza dowiedział się w 36 godzin po jej rozpoczęciu. Wówczas było już za późno na skoordynowany odwrót. Radzieckie oddziały miały wroga z przodu i z tyłu swoich linii, nie docierały do nich rozkazy dowództwa, nie mogły się też porozumieć ze swoimi armiami na skrzydłach frontu. Oczekiwane łatwe zwycięstwo zamieniło się w klęskę.
Za wygranie wojny
Dla losów bitwy warszawskiej a w konsekwencji całej wojny polsko-bolszewickiej radiotechnika miała kolosalne znaczenie. Informacje z archiwum biura szyfrów wykazały, że wywiad radiowy był w latach 1919–20 kluczowym źródłem pozyskiwania informacji o Armii Czerwonej, a w szczególności o jej jednostkach na froncie polskim. I choć pozostało to ściśle strzeżoną tajemnicą, najważniejsi polscy dowódcy nie mieli wątpliwości. Gdy w 1921 r. odznaczano żołnierzy zasłużonych w wojnie polsko-bolszewickiej, wśród dekorowanych oficerów był porucznik Jan Kowalewski. Generał Władysław Sikorski dekorując go Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari cicho szepnął mu do ucha: „za wygranie wojny, panie poruczniku”.