Wakacje w pełni, przestępcy nieco spokojniejsi. 24 godziny. Jeśli liczyć, że na sen poświęcamy 1/3 doby, pozostaje 16 godzin, gdy funkcjonujemy na mniej lub bardziej szybkich obrotach. 960 minut, podczas których pierwsze informacje dostajemy zazwyczaj tuż po pobudce, biorąc do ręki telefon. Potem reklamy w radiu, kolejne newsy w sieci, przejrzenie mediów społecznościowych, zadania w pracy, rozmowy ze znajomymi, czasami jeszcze telewizja.
Jest tego za dużo. To, że nie głupiejemy w natłoku atakujących nas zewsząd informacji to zasługa naszego mózgu. Ewolucja nauczyła go „chodzić na skróty”, co z jednej strony na co dzień przynosi nam wiele dobrego, z drugiej jednak – świadomość tego pomaga też cyberprzestępcom. Ludziom, którzy chcąc wykraść nasze loginy, hasła, czy wrażliwe dane po to, by w łatwy i szybki sposób się dorobić. I którzy są w pełni świadomi tego, jak łatwo oszukać nasz mózg.
Mózg jak… antywirus?
Jeśli przyglądaliście się dokładnie mechanizmom, jakie stoją za funkcjonowaniem oprogramowania antywirusowego, znane jest Wam pojęcie heurystyki (umiejętność wykrywania nowych faktów oraz znajdowania związków między faktami, zwłaszcza z wykorzystaniem hipotez. Na podstawie istniejącej wiedzy stawia się hipotezy, których nie trzeba udowadniać – za Wikipedią). W przypadku antywirusa błędne zakwalifikowanie pliku jako złośliwego skończy się co najwyżej false positivem, nie czyniąc nam wielkiej szkody. Z mózgiem nie jest jednak tak łatwo. Jeśli on użyje heurystyk, to w chwili, gdy zdamy sobie sprawę z tego, iż źle zakwalifikowaliśmy daną sytuację, może się okazać – i najczęściej właśnie tak będzie – że jest już za późno. Tu nie skończy się na false positivie, szkoda zapewne okaże się znacznie większa.
Dlaczego w ogóle nasz mózg wybiera „drogę na skróty”? Na wysokim poziomie po to, by uniknąć zalania informacjami (o tym wspominałem wyżej), na niższym zaś, by uniknąć czegoś, co nazywam syndromem „osiołkowi w żłoby dano”, jak w wierszu Aleksandra Fredry o tym samym tytule. Sprowadźmy sytuację na najniższy możliwy poziom. Przychodzimy do sklepu po zakupy i wybieramy… niech będzie, że kiełbasę. Nie zdarza się przecież, że szczegółowo analizujemy skład każdej z nich, procent użytego mięsa, charakter wypełniaczy… Znaczna większość z nas, jeśli lubi podwawelską, to po prostu weźmie podwawelską! Przecież nikt się nad tym nie zastanawia. Po prostu pomaga nam w tym na poziomie podświadomości nasz mózg. Absolutnie niezależnie od nas.
„Takie maile już były”
Weźmy przykłady najpopularniejszych phishingów z 2018 roku:
„fakturę” od dostawcy usług telekomunikacyjnych
informację o opłaconej (sporą kwotą pieniędzy) przesyłce kurierskiej
Skoro regularnie trafiają do nas faktury od naszego dostawcy, to z jakiej racji ta ma być inna? Przypomnijcie sobie jak często faktycznie przyglądacie się mailowi, który do Was przyszedł? No bo przecież od Orange, obrazki takie same, termin podobny, co może pójść nie tak? Kojarząc podświadomie przychodzącego maila z podobnymi otrzymywanymi przez nas wiadomościami, mózg nie będzie marnował energii na zastanowienie się, czy aby na pewno jest on prawdziwy. Przesada? Pomyślcie więc zatem, co się stanie, gdy domniemanym nadawcą wiadomości, która do Was trafi, będzie firma, z której usług nigdy nie korzystaliście? Reakcja będzie zupełnie inna. Pomyślicie: „Czy oni oszaleli?”, a Wasza uwaga skupi się na wyglądzie i treści maila, co od razu pomoże wykryć oszustwo.
Efektywne radzenie sobie z phishingiem wymaga sporej samokontroli, a „sprawcą” jest heurystyka reprezentatywności, która powoduje, iż „klasyfikujemy obiekt na podstawie jego podobieństwa do typowego przypadku, który jest nam znany” (ponownie Wikipedia).
„Przecież ja nic nie płaciłam/em?”
Maile „od kurierów” to jedne z najpopularniejszych scamów ostatnich lat. Przestępcy dostosowują się jednak do rosnącej świadomości użytkowników, sięgając do coraz to bardziej wyrafinowanych psychologicznych tricków. Przyznajcie sami – sposób „na potwierdzenie wysłania przesyłki” działa już na coraz mniej osób, a sytuacja, gdy dostajemy maila o przesyłce, której nie zamawialiśmy, wywołuje co najwyżej parsknięcie śmiechem. Co jednak, gdy trafi do nas mail o przesyłce, którą już opłaciliśmy? Co gorsza, „kosztowało” nas to kilka tysięcy złotych? Otóż to – klikniemy czym prędzej w link, bo może jeszcze da się to wycofać!
I tu wita nas heurystyka dostępności, czyli „przypisywanie większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które są łatwo dostępne świadomości i/lub nacechowane silnymi emocjami” (Wikipedia). Bo przecież w internecie tyle piszą, że ludzi okradli przez sieć, bo przecież znajomy znajomego też miał! Jeszcze gorzej, jeśli sytuacja kradzieży przy użyciu internetu zdarzyła się komuś z naszej rodziny, co tym bardziej uwiarygadnia w naszych oczach (czy raczej – oczywiście podświadomie – naszym mózgu) świadomość, iż musimy się czym prędzej ratować! Efekt będzie oczywiście odwrotny.
Jak sobie z tym poradzić?
Na pewno nie rezygnować z internetu i nie demonizować związanych z nim ryzyk, nie zmieniają one bowiem tego, że internet w olbrzymim stopniu ułatwia nasze codzienne życie. Kluczowym sposobem wydaje się być pozbycie się automatyzmu. Przez ostatnie kilkanaście lat do sieci przenieśliśmy istotną część siebie – co więcej, stało się to do tego stopnia automatycznie, że trzeba się chwilę zastanowić, zanim zdamy sobie sprawę, jak dużo rzeczy robimy w internecie. Uważajmy, a jeśli mamy wątpliwości, nie wstydźmy się ich skonsultować z kimś, kto lepiej ”umie w internety”. No i nie czytajmy długich informacji na szybko, albo gdy jesteśmy zmęczeni. Nic się nie stanie, gdy poczekamy nawet do rana, świat się nie skończy. Po prostu wyróbmy u siebie przyzwyczajenie, by we wszelkich potencjalnie podejrzanych sytuacjach po prostu zwolnić. Kilka minut więcej dziennie może oszczędzić wiele dni stresu.