Kongres chce chronić Amerykanów przed namolnością telefonicznych kampanii politycznych – pisze Rzeczpospolita.
– Dzień dobry, tu John, co słychać? – zaczyna sympatyczny męski głos w słuchawce i zanim odbierający zdąży się zorientować, że John nie jest wcale dobrym znajomym, lecz głosem nagranym na taśmę, jest już w sidłach kampanii wyborczej. – Chciałbym porozmawiać z tobą o nadchodzących prawyborach. Czy masz zamiar wziąć w nich udział? – pytał John, dzwoniąc do domu korespondenta „Rz” przed niedawnymi prawyborami w stanie Wirginia.
Dopiero po sposobie zadawanych pytań można się było zorientować, iż tajemniczy ośrodek badań opinii publicznej, który rzekomo reprezentował John, jest tak naprawdę częścią kampanii republikańskiego kandydata Mike’a Huckabeego. A pytania miały naprowadzać niezdecydowanych wyborców na „właściwy wybór”.
Amerykanie są już chronieni prawem przed namolnością firm telemarketingowych – wystarczy zapisać swój numer telefonu w specjalnym rejestrze, by mieć spokój z ofertami kart kredytowych czy „niemal darmowych” wakacji na Karaibach.
Ale polityczne robotelefony nie są tym prawem objęte. Dwoje demokratycznych senatorów – Dianne Feinstein, Daniel Inouye – oraz republikanin Arlen Specter postanowili ruszyć z odsieczą zestresowanemu wyborcy. Złożyli projekt ustawy o ochronie prywatności przed robotelefonami. Politycy nie mogliby już nękać wyborców przed 8 rano i po 21, a i w pozostałych godzinach musieliby się ograniczyć do dwóch telefonów na dobę pod dany numer.